Był marzec 2012. Należę do szczęśliwców, którzy lubią swoją pracę. Siedzę sobie zatem wieczorową porą w arbajcie i stukam w klawisze na zmianę z szuraniem myszą po biurku. Muszę dynamicznie stworzyć w dwóch kolumnach checkboxy w okienku konfiguracyjnym programu pisanego na Androida. Niby nic wielkiego, ale miałem sporą przerwę w programowaniu smartfonów. O świecie zapomniałem. Aż tu raptem o 19:10 telefon dzwoni. Moja ślubna lekko zdenerwowana pyta:

- gdzie ty właściwie jesteś

Myślę sobie

- co jej odbiło, przecież do kąpieli Antosia mam jeszcze 20 minut. Jeszcze kwadrans popracuję, dojazd zajmie mi 5 minut i zdążę na czas. Mówię zatem lekko zdziwiony

- w pracy, a gdzie mam być?

Tego Zośka nie wytrzymała i krzyczy

- Antka miałeś odebrać z angielskiego!!!

Rzeczywiście, dzieciak kończy o 18:45. Umawialiśmy się, że go odbiorę. Gorąco mi się zrobiło. Wyłączyłem komputery nie czekając, aż się pozamykają wszystkie otwarte okienka i do auta. Minuta straty. Empik na Rosoła też blisko, ale najpierw stałem minutę na skrzyżowaniu i przepuszczałem rząd samochodów, potem na światłach czekałem następną minutę. Zaparkowałem pod knajpą Stajnia na Nowoursynowskiej i biegiem do Empiku. Bliżej nie można podjechać. Dwie kolejne minuty w plecy. Zośka nie odpuszcza i dzwoni co chwilę

- Jesteś już na miejscu?

Zziajany wbiegam na drugie piętro i na szczęście widzę moje zapomniane maleństwo karnie czekające na wyrodnego tatusia. Podtykam mu telefon i każę powiedzieć, że żyje. Dzieciak wytrzeszcza na mnie oczy, nie wie o co chodzi. Zatem sam zapewniam Zośkę, że Antek rozsądnie nigdzie się nie wybrał i żyje. Ale była szczęśliwa, nawet awantury w domu nie było. Razem się śmialiśmy, że nie tylko na filmie można zapomnieć o dziecku.

Instagram