W 1976 roku uroczysta promocja SORu odbywała się w Krakowie. Z nędznego plutonowego podchorążego miałem zostać oficerem. Razem z dwoma kolegami wsiedliśmy w pociąg dokupując sobie kuszetki i po kilkunastu godzinach dotarliśmy do Krakowa. Zakwaterowano nas w jednostce czerwonych beretów. Komandosi rzeczywiście byli bardzo sprawni, bo z plecaka złożonego w zamkniętym pokoju wyparował mi nóż. W jadalni miałem też możliwość podziwiania wojskowych apetytów. Większość jadła normalne duże porcje. Jeden żołnierz natomiast kazał sobie nalać pół wiadra zupy i wszystko w siebie zdołał wepchnąć.

Promocja rzeczywiście była uroczysta. Bardzo się zdziwiłem, że generał Oliwa zadał sobie trudu, żeby stanąć na baczność przed każdym klęczącym podchorążym, z wprawą klepnąć go szablą w ramię, spojrzeć mu głęboko w oczy i mocno uścisnąć rękę. Komunista, nie komunista, ale robił to bardzo dobrze i sumiennie. Do tej pory pamiętam.

Droga powrotna miała się nie różnić od tej do Krakowa. Też dokupiliśmy kuszetki do standardowego wojskowego biletu i wkrótce zaczęliśmy kimać. Obudziliśmy się w Radomiu. Nie wiedzieliśmy co się stało. Na peronie tłum milicjantów z pałkami. Odniosłem wrażenie, że w pociągu zagnieździli się kibice, albo razem z nami wraca do cywila inna duża grupa żołnierzy. Dopiero po paru dniach było wiadomo, że zaczął się Czerwiec 76.

Instagram