Wojsko nie wiedziało co robić z SORowcami. Nie było chętnych, to przydzielono mnie do prowadzenia zajęć politycznych. Przeprowadziłem jedną lekcję. Miałem mówić o nieustannym polepszaniu zaopatrzenia ludności w żywność. Atmosfera stała się swobodna, bo żołnierze poboru mieli takie samo zdanie o polepszaniu, jak ja. W pewnym momencie któryś zauważył, że niedługo będzie można znaleźć ości w szynce. Udałem srogiego belfra i zapytałem – kto to powiedział. Nastała cisza, jak makiem zasiał. Wreszcie żołnierze wystawili do odstrzału jednego. Na oko największą ofermę. Zapytałem o nazwisko i sprawdziłem stopnie w dzienniku. Oj słabiutko z panem mówię. Raz dwója, raz trója, dowcip też nie wyszukany. Postawię panu czwórkę. Atmosfera od razu się poprawiła i do końca lekcji żartowaliśmy z polepszania. Ktoś mnie jednak zakablował. Ponieważ formalnie nie było się do czego przyczepić dostałem pochwałę przed frontem jednostki i zwolnienie z prowadzenia zajęć.

Kadra, czyli SORowcy także, od czasu do czasu musiała zaliczyć strzelanie. Ponieważ już w Zegrzu parę razy strzeliłem z pistoletu – tu nie miałem problemów. Wypadłem znakomicie i zostałem wyznaczony do reprezentacji jednostki w zawodach garnizonowych. Każdy z reprezentantów dostał kilkanaście paczek amunicji i do wieczora trenowaliśmy. Trening z TTką, to jednak wyczerpujące zajęcie. Ten pistolet ma strasznie silny odrzut. Jego pocisk przebija kamizelki kuloodporne. Moja prawa ręka zdrowo oberwała od odrzutów. Następnego dnia już nie miałem tak pewnego chwytu. Poza tym dostałem stary pistolet z wytartą oksydacją muszki i szczerbinki. Akurat świeciło słońce. Stare wygi przyniosły ze sobą na zawody świeczki do okopcenia przyrządów celowniczych. Ja tego nie przewidziałem. Wprawdzie nie byłem najgorszy w reprezentacji jednostki, ale zajęliśmy odległe miejsce. Dowództwo zawiodło się na mnie po raz drugi.

Instagram