Był rok 2011. Moje piętnastoletnie ponadwustukonne Scorpio z silnikiem Cosswortha zaczęło rzęzić. Na zimnym silniku najpierw lekko żarzyła się lampka oleju, potem zaczęła migać, potem świecić pełnym blaskiem i wreszcie oleju rzeczywiście zaczęło silnikowi brakować, bo klekotał jak sieczkarnia. Gdy się nagrzał było OK., ale zanim... Dwóch mechaników nie chciało się za silnik zabrać. Odwiozłem biedaka na szrot i pożegnałem czule.

Zanim moje zasłużone auto całkiem się rozstroiło zacząłem szukać młodszego egzemplarza. Najlepiej do 100 tys. km. Nastawiłem się na Mondeo. Marzyło mi się 2,5 V6. Owszem znalazłem jedno w Olsztynie, ale kiedy zadzwoniłem okazało się, że przez najbliższe dwa tygodnie nie mogę go kupić. Podobna przykrość spotkała mnie, kiedy znalazłem auto z silnikiem diesla 2,2 koło Wrocławia. Autko właśnie miało wypadek… Bez trudu znalazłem wiele pięcioletnich aut z bardzo małym przebiegiem, ale jak przyszło do badania w salonie Forda, to się okazało, że akurat nie można. Innym razem bezwypadkowe auto miało wymieniony słupek i właściciel tylko czekał na nową tabliczkę znamionową z Niemiec. Inny bezwypadkowy pojazd okazał się porysowany i dlatego pomalowali mu zderzaki razem z ochronnymi gumami, żeby było ładniej. Oglądałem też parę egzemplarzy w Warszawie. Wszystkie miały poniżej 120 tys. km, ale ani wytarte pedały, ani rozklekotana skrzynia biegów na to nie wskazywała.

No to zacząłem wypytywać znajomych, czy nie znają uczciwego handlarza samochodami (karkołomne, prawda?) Jeden, owszem miał, ale gość wyemigrował. Drugi właśnie kupił auto w Niemczech, ale niemiecki handlarz nie odpowiedział na mojego maila. Koleżance mojej żony kolega sprowadził fantastycznego mercedesa klasy A, ale już przestał się tym zajmować. Stanowczo doradzał Mercedesa C klasy. Znajomi polecili mi kogoś, kto im załatwił samochód z Litwy. Ale były święta, ten ktoś budował dom i kierunek wschodni się nie sprawdził. Uderzyłem też do rodziny. Brat cioteczny szukał, szukał i szukał. Ja tymczasem kupiłem na Allegro za 25 zł. magnetyczny czujnik grubości lakieru i czekałem na okazję, żeby go wypróbować.

Po dwóch miesiącach poszukiwań znalazłem w Internecie stronę http://www.twojeautozniemiec.pl, i wreszcie mam czym jeździć. A było to tak… Chciałem kupić pięcioletnie Mondeo w cenie brutto do 27,5 tysiąca zł. Najchętniej benzynowego 2,5 V6. Tak sformułowałem swe wymagania. Szybko się jednak okazało, że większe silniki benzynowe są drogie i w perspektywie większej akcyzy nie na moją kieszeń. Pozostawało szukać klekota z silnikiem 131 KM. Pan Piotr Gasiński (twojeautozniemiec) wynalazł w ogłoszeniach parędziesiąt samochodów, w tym polecane przez kolegę koleżanki mojej żony Mercedesy. Przed wyjazdem zaopatrzyłem się w Euro. Kantory okazały się tańsze, niż banki. Jeden z nich oferował sprzedaż dewiz po przelewie złotówek na ich konto. Oprócz tego kurs był bardzo korzystny. Okazało się, że najwięcej atrakcyjnych aut jest na południu i zachodzie Niemiec. 9 maja 2011 późnym wieczorem wyjechałem z Piotrem Gasińskim, który zawiózł mnie najpierw do Gießen, gdzie za 90 € kupiłem pięciodniowe tablice z ubezpieczeniem.

Potem zaczęliśmy szukać auta. Po drodze był mniej atrakcyjny Mercedes, ale i tak go obejrzeliśmy. Potem pojechaliśmy oglądać Mondeo. Pierwsze na liście zostało sprzedane przed naszym przyjazdem. W następnym komisie nie było nikogo. Pojechaliśmy dalej. Trzecie na naszej marszrucie Mondeo z 2005 roku było po prostu śliczne. Niebieski wpadający w zieleń metalik, perforowana beżowa skórzana tapicerka, ghia, silnik błyszczący i wypastowany. Wprawdzie z wtryskiwaczy ciekło, nie było książki serwisowej, a przebieg szacowaliśmy co najmniej na 50 tys. km więcej, niż wynikało ze wskazania licznika, ale i tak gotów byłem natychmiast kupić. Stargowaliśmy cenę do 6700 €. Niestety, zaraz pojawił się następny kupiec i wziął auto za 7500 €, bo taka była oferta w miejscowej gazecie. Jeszcze jedna wyprawa do pobliskiego miasteczka po czwarte Mondeo. Sprzedawca okazał się tureckim handlarzem, a samochód jeszcze nie został odebrany od poprzedniego właściciela. Wracamy do zamkniętego uprzednio komisu.

Samochód z roku 2007 na liczniku miał 170 tys. km, ale choć nieumyty - wyglądał prawie jak nowy. W zakurzonym silniku nic nie ciekło, tapicerka w stanie idealnym, pedały prawie jak nowe, lewarek zmiany biegów chodzi bez żadnych luzów. Odgłos pracującego silnika lepiej, niż znośny. Mam jednak myśleć o wymianie rolki napinacza, opon i tarcz hamulcowych. Z targowaniem nam się nie powiodło. Z 6900 € sprzedawca zszedł tylko na 6500 € i zaparł się jak osioł. Nie pomagało pokazywanie, że mam tylko 6400 € gotówką. Wybrałem się na spacer w poszukiwaniu bankomatu. Nie znalazłem. Gość wsadził mnie do samochodu i powiózł kilka kilometrów. Kurs Euro na mojej karcie Visa Electron z mBanku okazał się znośny. 4,01 przy średnim NBP 3,92 zł/€. Dałem handlarzowi brakującą stówę i wziąłem auto.

Było już ciemno. Pojechaliśmy dwoma już samochodami na parking przy autostradzie i przekimaliśmy 5 godzin. Po nieprzespanej poprzedniej nocy sen był niezbędny, ale i tak przez następną godzinę byłem mało przytomny. Coś niecoś zjedliśmy, zatankowaliśmy i pomalutku (do 140 km/h) poturlaliśmy się do Polski. Po drodze kilka przystanków na rozprostowanie nóg. Do domu dotarłem późnym popołudniem 11 maja 2011 i kiedy tylko mogłem położyłem się spać. Przed snem podsumowałem jeszcze dwa ostatnie dni. Przejechane 2,5 tysiąca kilometrów, w tym 1100 km jako kierowca i niedospanie dało mi w kość, ale było warto. Piotr Gasiński wybrał z mnóstwa ofert dobre samochody, skoro dwa pierwsze z listy od razu znalazły nabywców. Mógłbym go z czystym sumieniem polecić. Trzeba tylko wziąć małą poprawkę czasową, bo zegar w jego samochodzie jest przestawiony o 15 minut. Polecić zwłaszcza komuś, kto chciałby kupić droższe auto, bo koszt wyprawy to mniej więcej 2 tysiące zł.

Następnego dnia jeszcze nie byłem w formie, ale mogłem zaprezentować kolegom swoje nowe Mondeo. Stanęli na wysokości zadania i chwalili zakup z należytym entuzjazmem. Wymieniłem też olej. Kiedy Samochód był na podnośniku obejrzałem wszystko od spodu. Żadnej rdzy, żadnych wycieków. Kiedy przyszło parkować na chodniku przy wspinaniu się na krawężnik żadnych jęków zawieszenia, stuków, pisków, ani zgrzytów. Auto ma oczywiście też swoje wady. 6 początkowo krótkich biegów nie pozwala ostro startować spod świateł. Przy cofaniu nie obniża się prawe lusterko. Nad tylnymi siedzeniami nie ma lampki, podobnie brak oświetlenia nóg pasażerów. Nie można jeździć bez zapiętych pasów, bo co chwilę odzywa się piszczek. Elektrycznie są tylko podnoszone przednie fotele. Pochylenia i przesuwanie już ręcznie. Oczywiście w związku z tym fotel kierowcy nie ma pamięci ustawień. Nie ma też siatki pomiędzy przestrzenią bagażową a siedzeniami. W bagażniku jest wprawdzie gniazdko elektryczne, ale w kabinie już tylko jedno – obok kierowcy. Dostęp do blokady otwarcia od wewnątrz tylnych drzwi kluczykiem. Zupełnie, jak do maski. Wymyślili!

 Pierwszy przegląd załatwiłem w 30 minut, przy czym większość czasu zajęło panu diagnoście wklepywanie danych do komputera. Przerosła mnie natomiast biurokracja przy rejestracji. Poddałem się i zapłaciłem 390 zł za tłumaczenia i obsłużenie w ciągu 3 dni urzędu celnego i skarbowego. W uzgodnionym terminie odebrałem zaświadczenia z urzędu celnego i urzędu skarbowego i pobiegłem do wydziału komunikacji. Tam niespodzianka. Brak tłumaczenia niemieckiego czasowego dowodu rejestracyjnego. Jeszcze trzecia wyprawa na Okęcie, gdzie ma siedzibę firma, która załatwiała mi tłumaczenia i zaświadczenia. Skasowali następne 50 zł. Szkoda, że biorą pieniądze i nie wiedzą, jakie dokumenty są potrzebne. Kolejne stracone półtorej godziny stania w korkach i kolejkach. Przy rejestracji – dzień opóźnienia. Ubezpieczenie OC załatwiłem w Axe za niecałe 500 zł. Mój dotychczasowy Link4 zażyczył sobie przeszło 660 zł.

Instagram