Nie samą działalnością człowiek żyje. Od czasu do czasu przysługiwał mu urlop. Nawet, jak się nie pracowało. Ola załatwiła sobie pobyt w ośrodku PAN w Zakopanem. Ale miała inne plany i mnie wypchnęła na ten wywczas. Tyle, że to był sierpień 1980 i w kraju zaczynało wrzeć. Ubecja się bardzo uaktywniła i nasiliły się rewizje i zatrzymania. Nie przeczuwając niczego pojechałem świtem bladym na dworzec autobusowy Warszawa Zachodnia, zapakowałem się do PKSu i udałem na południe.
W tym czasie w mieszkaniu rodziców pojawiła się rzeczona ubecja. Niestety wpadło sporo bibuły, której nie zdążyłem rozprowadzić wśród znajomych oraz świeżo napisany przeze mnie tekst dla Romaszewskich na jakąś konferencję. Napracowałem się nad tym. Notatki zniszczyłem. Sobie zachowałem kopię. Niestety u Romaszewskich rewizja była tego samego dnia i całą robotę diabli wzięli.
Ubectwo siedziało w mieszkaniu rodziców do późnego popołudnia. Jeden bez przerwy patrzył w judasza. Co jakiś czas zmieniał go kolega. Moja babcia bardzo się przejęła ich ciężką pracą i zaproponowała krzesło, lub taboret. Panowie jednak byli pryncypialni. Na siedząco nie można obserwować przez judasza klatki schodowej. Cały czas stali i wpatrywali się w wizjer jak sroka w gnat.
Ja o rewizji dowiedziałem się telefonując do domu dopiero parę dni później. Specjalnie mi to humoru nie popsuło. Relaksowałem się zaliczając kolejne szlaki turystyczne. W tym czasie trwał w najlepsze strajk w stoczni gdańskiej. Panowie z organów doszli do wniosku, że tam się mogłem zamelinować i prosili na bramie, żeby mnie wywołać przez radiowęzeł. Słyszał to na własne uszy mój szwagier Adam.
Mając do wyboru spacery po górach i rewolucję wybrałem to pierwsze i nabierałem kondycji. Zabawny moment miał miejsce podczas wycieczki na Rysy. Żeby zdążyć wejść i zejść do Morskiego Oka pojechałem bardzo wcześnie. Posterunek WOPistów nie zdążył się jeszcze ustawić przy Czarnym Stawie. W drodze powrotnej nie mogli więc znaleźć mojego nazwiska w kajeciku spisywanych do góry i padło podejrzenie, że nielegalnie ze Słowacji wracam. Ale pewnie się przestraszyli dodatkowej roboty papierkowej i dali spokój.
Ola w końcu doszła do wniosku, że dosyć tej laby i przysłała telegram, że mam koniecznie wracać. Cóż było robić. Wsiadłem w pociąg i dojechałem do Warszawy chwilę przed podpisaniem porozumień sierpniowych. Po raz kolejny przekonałem się, że życie toczy się swoim rytmem i świat się nie zawali kiedy będę zażywał wywczasu.
Korespondencja z prokuraturą [6 MB]
W tym czasie w mieszkaniu rodziców pojawiła się rzeczona ubecja. Niestety wpadło sporo bibuły, której nie zdążyłem rozprowadzić wśród znajomych oraz świeżo napisany przeze mnie tekst dla Romaszewskich na jakąś konferencję. Napracowałem się nad tym. Notatki zniszczyłem. Sobie zachowałem kopię. Niestety u Romaszewskich rewizja była tego samego dnia i całą robotę diabli wzięli.
Ubectwo siedziało w mieszkaniu rodziców do późnego popołudnia. Jeden bez przerwy patrzył w judasza. Co jakiś czas zmieniał go kolega. Moja babcia bardzo się przejęła ich ciężką pracą i zaproponowała krzesło, lub taboret. Panowie jednak byli pryncypialni. Na siedząco nie można obserwować przez judasza klatki schodowej. Cały czas stali i wpatrywali się w wizjer jak sroka w gnat.
Ja o rewizji dowiedziałem się telefonując do domu dopiero parę dni później. Specjalnie mi to humoru nie popsuło. Relaksowałem się zaliczając kolejne szlaki turystyczne. W tym czasie trwał w najlepsze strajk w stoczni gdańskiej. Panowie z organów doszli do wniosku, że tam się mogłem zamelinować i prosili na bramie, żeby mnie wywołać przez radiowęzeł. Słyszał to na własne uszy mój szwagier Adam.
Mając do wyboru spacery po górach i rewolucję wybrałem to pierwsze i nabierałem kondycji. Zabawny moment miał miejsce podczas wycieczki na Rysy. Żeby zdążyć wejść i zejść do Morskiego Oka pojechałem bardzo wcześnie. Posterunek WOPistów nie zdążył się jeszcze ustawić przy Czarnym Stawie. W drodze powrotnej nie mogli więc znaleźć mojego nazwiska w kajeciku spisywanych do góry i padło podejrzenie, że nielegalnie ze Słowacji wracam. Ale pewnie się przestraszyli dodatkowej roboty papierkowej i dali spokój.
Ola w końcu doszła do wniosku, że dosyć tej laby i przysłała telegram, że mam koniecznie wracać. Cóż było robić. Wsiadłem w pociąg i dojechałem do Warszawy chwilę przed podpisaniem porozumień sierpniowych. Po raz kolejny przekonałem się, że życie toczy się swoim rytmem i świat się nie zawali kiedy będę zażywał wywczasu.
Korespondencja z prokuraturą [6 MB]
Tweet