Wróciliśmy z Olą do domu po zebraniu redakcji Robotnika. Leżałem sobie na dywanie i oglądałem telewizję. Akurat pokazywali relację z Teheranu, gdzie rodzący się reżim podburzył tłum do zajęcia ambasady Stanów Zjednoczonych. Wtedy zapaliła mi się w głowie żarówka. Można upiec 2 pieczenie na jednym ogniu. Postawić naszych rządzicieli w niezręcznej sytuacji i dać sygnał zachodowi, że opozycja w Polsce przeciwstawia się łamaniu praw człowieka gdziekolwiek na świecie. Chciałem zrobić demonstrację w obronie amerykańskich dyplomatów przed ambasadą Iranu na ulicy Zawrat.

Szybciutko wsiadłem do samochodu i z Bielan popędziłem na Stegny do mieszkania Ludki i Henryka Wujców. Sprzedałem im pomysł. Nie spotkałem się z entuzjazmem. Ale ponieważ jestem uparty, postanowiłem całą sprawę zorganizować sam. Napisałem do urzędu miasta podanie o zezwolenie na zorganizowanie manifestacji. Żeby być jeszcze bardziej bezczelnym, poprosiłem o wydelegowanie mi do pomocy paru funkcjonariuszy milicji. Władza ludowa zareagowała bardzo szybko. Najpierw jakieś dziwne osoby przeprowadziły ze mną rozmowę w urzędzie miasta na Placu Dzierżyńskiego (obecnie Bankowym), potem wieczorem w urzędzie dzielnicy na ulicy Rakowieckiej odebrałem decyzję – oczywiście odmowną. Przez cały czas bałem się, że Iran ugnie się przed międzynarodową presją i dyplomatów wypuści. Na nieszczęście dla nich ugiął się znacznie później. Na szczęście dla mnie. - zdążyłem zrobić aferę. Wśród znajomych pozbierałem podpisy pod deklaracją poparcia dla uwięzionych amerykanów i zaniosłem wszystko do ambasady USA.

Żeby mnie po drodze nie zgarnęła ubecja, papierową teczkę zawierającą dokumenty włożyłem na plecach pod kurtkę. Ambasada była wtedy dostępna dla wszystkich. W kącie stał jednak uzbrojony żołnierz marines. Kiedy zacząłem wygrzebywać coś spod kurki niebezpiecznie się zainteresował i jego giwera zaczęła wędrować w górę. Na wszelki wypadek odwróciłem się do niego tyłem, żeby widział co wyciągam. To była prawidłowa decyzja. Żyję. Wręczyłem cywilnemu urzędnikowi kopię swojego pisma do urzędu miasta, odmowną decyzję i deklarację poparcie podpisaną przez paru znajomych i członków KOR. Następnego dnia poszedłem do ambasady jeszcze raz i zostawiłem deklarację poparcia mojej inicjatywy podpisaną jeszcze przez Jacka Kuronia. Nie wiem, czy w kącie stał ten sam żołnierz. Jednak wyraźnie wzruszony powiedział po polsku „dziękuję”. Parę dni potem nasza prasa podała oświadczenie MSZ, że Polska stoi na stanowisku poszanowania prawa międzynarodowego i tym podobne ble ble.

Przy jakiejś okazji, jeszcze przed stanem wojennym, rozmawiałem z Zosią Romaszewską na temat skuteczności naszej walki o prawa człowieka w Polsce. Zosia była bardzo rozgoryczona, że przytaczane przez opozycję przykłady zatrzymywania bez powodu na 48 godzin, zwolnienia z pracy za podejrzenie niewłaściwych poglądów politycznych, sfingowane procesy, ścieżki zdrowia, pobicia przez nieznanych sprawców mało kogo na zachodzie obchodziły. Zachód natomiast święcie się oburzał, że komuniści nie pozwolili zorganizować demonstracji w obronie amerykańskich dyplomatów. A najzabawniejsze, że ja przede wszystkim chciałem naszej władzy zagrać na nosie…

Dopisek z 6 czerwca 2014. Po udanej akcji z szumem wokół demonstracji znajomi żartowali, że teraz nie będę miał problemów z wizą do USA. Jakoś nie miałem okazji, żeby to sprawdzić. Minęło 35 lat i nic się nie zmieniło. Może nawet jest gorzej. Kiedyś dostawało się wizę, albo nie. Kropka. Teraz nawet jak się dostanie, to na lotnisku w USA po zdjęciu butów i sprawdzeniu naturalnych otworów ciała człek może się nie spodobać jakiemuś spasionemu urzędasowi z Immigration i fru na swój koszt z powrotem do Polski.

Właśnie skończyła się wizyta prezydenta Baracka Obamy. Zapowiedział pomoc wojskową w wysokości 1 miliarda dolarów. W ramach tego miliarda po Morzu Czarnym pływają już trzy fregaty USA. Bo rzecz jasna gdyby pływały gdzie indziej – to pływałyby za darmo. Che, che, che…

mp3  Oryginalna zagłuszana audycja RWE

Instagram