Na początku lat osiemdziesiątych techniki łączności nie stały na zbyt wysokim poziomie. Milicja i wojsko posługiwały się niekodowanymi analogowymi radiostacjami. Jedynym zabezpieczeniem było przydzielenie pasma częstotliwości poszczególnym służbom. Ze względu na wykształcenie i zamiłowanie do robienia władzy wbrew, zabrałem się za przerabianie odbiorników UKF do odbioru pasma milicyjnego. Nie wystarczył jednak sam śrubokręt. Szczęśliwie na jakiejś balandze, które uwielbiała organizować Ola, pojawił się Maciek Madejski – skarbnik mazowieckiej Solidarności. Zapalił się do mojego pomysłu podsłuchiwania ubecji i wkrótce dostałem niewielkie fundusze na zakup odpowiedniego sprzętu.

Za pomocą zakupionych na bublach generatorów, zasilaczy i oscyloskopu przystosowałem wycyganione od ojca tranzystorowe radio do odbioru pasma milicyjnego. Szybko zorientowałem się co oznaczają niektóre hasła i jak ubecja wykorzystuje mundurowych do śledzenia naszych samochodów. Zwykle komunikat brzmiał: skradziono auto marki, w kolorze o numerach rejestracyjnych. Nie zatrzymywać. Meldować. Władza bała się jednak robić w Warszawie większe prowokacje i moje radio przydało się dopiero podczas strajku w szkole pożarnictwa.

Sytuacje była napięta. Wszyscy obawiali się rozwiązania siłowego. Zasadziłem się w mieszkaniu rodziców niedaleko strajkującej placówki. Słyszalność była znakomita. Zasięg przechwytywanych rozmów stosunkowo duży. Zaczęło się na Pradze. Zomici wyjechali kolumną na Stalingradzką (obecnie Jagiellońską) i mostem gdańskim na lewą stronę Wisły. Minuta po minucie znałem pozycję kolumny. Łapałem wtedy za telefon i dzwoniłem z informacją do regionu. Zbyszek Romaszewski, koniecznie chciał wiedzieć, gdzie jestem i czy na własne oczy widzę kolumnę ZOMO. Cóż biedaczek miałem mówić? Że słucham radia? Od razu zarządziliby ciszę w eterze. Powtarzałem, że wszystko wiem z pewnego źródła.

Relacjonowałem Zbyszkowi Romaszewskiemu posunięcia milicji aż do samego szturmu kilka razy. W pewnej chwili zomici zaczęli wysypywać się ze swoich bud. Wtedy przez radio opieprzył ich jakiś starszy stopniem mniej więcej tymi słowami: Pozostać w wozach, do godziny X jeszcze 17 minut. No to znałem już godzinę szturmu i wykonałem kolejny telefon do siedziby regionu. O tyle bezcelowo, że telefony w szkole pożarniczej zostały odcięte. Szturm trzeba przyznać był zsynchronizowany. Jednocześnie z ziemi ruszyli zomici i komandosi spuszczeni na linach z helikoptera. Komuniści uznali, że próba generalna przed stanem wojennym wypadła pomyślnie. Znajomi opowiadali mi później, że w stanie wojennym telewizja pokazywała moje przerobione radio jako dowód na zbrodnicze knowania Solidarności. Zgromadzony przeze mnie sprzęt pomiarowy przetrwał i miał się jeszcze przydać.

Instagram