Mama – przedsiębiorcza kobieta dowiedziała się jakimś sposobem, że ktoś z rosyjskich inżynierów kupił Wołgę. Nie całą rzekę, ale samochód. Wtedy to był luksus. W Polsce nawet bezpieka jeszcze nie jeździła czarnymi Wołgami. Mama postanowiła też zaopatrzyć się w Wołgę. W tym celu ubrała ojca w czerwoną kraciastą koszulę i zaprowadziła do przedstawicielstwa handlowego bratniego kraju. Jako że pochodziła z Puszczy Białowieskiej – gadanie po rosyjsku miała we krwi i teraz mogła to wykorzystać.
Naopowiadała товарищом jak to od dziecka marzyła o takiej машине. Wychwalała serdeczność ludzi radzieckich, przypomniała sobie nawet, że ma ciotkę w Moskwie i powoływała się na rodzinę. Ciotka rzeczywiście mieszkała w Moskwie i nawet ją odwiedziliśmy wracając do Polski. Ruskie dały się na gadkę nabrać i sprzedały limuzynę za $800. Słownie osiemset dolarów. Może cierpieli na brak dewiz i każdy cent się liczył. Nie wiem.
Wieść po Kabulu się rozeszła i rodzice stali się najbardziej atrakcyjni towarzysko. Chodzili od jednego przyjęcia na następny raut. Każdy z mieszkających w Kabulu Polaków chciał się z pierwszej ręki dowiedzieć jak można załatwić sobie taki samochód za tak mało. Trafiliśmy nawet do ambasadora Tadeusza Martynowicza. Miał synów nieco starszych ode mnie, ale i tak razem bawiliśmy się wybornie. Chłopcy mieli wiatrówkę i kiedy znudziło się nam strzelać do drzewa wpadli na pomysł, żeby poćwiczyć oko na tubylcach. I ja też brałem w tym udział. Brr… Na szczęście nikomu nie odstrzeliliśmy oka. Ten i ów oberwał w grubą burkę i na wyzwiskach się kończyło.
Wołga szczęśliwie dotarła do Polski. Odebraliśmy ją z dworca gdańskiego i przez wiele lat niezawodnie ojcu służyła. Na szczęście była zielona – nie czarna. Niestety, ojciec pojechał na kolejny kontrakt do Iraku, a ja po skończeniu liceum dorwałem się do samochodu. Pakowałem koleżanki i kolegów, jeździliśmy nad Świder, lub inną rzeczkę pluskać się i opalać. Bananowa młodzież byłem. Mama strasznie się denerwowała, że prowadzę za szybko i uzgodniła z ojcem sprzedaż samochodu. Dała ogłoszenie i Wołgę kupił taksówkarz z Łodzi dla jakiegoś biskupa. Wołgi wśród hierarchów były modne. Wojtyła też jeździł Wołgą…
Naopowiadała товарищом jak to od dziecka marzyła o takiej машине. Wychwalała serdeczność ludzi radzieckich, przypomniała sobie nawet, że ma ciotkę w Moskwie i powoływała się na rodzinę. Ciotka rzeczywiście mieszkała w Moskwie i nawet ją odwiedziliśmy wracając do Polski. Ruskie dały się na gadkę nabrać i sprzedały limuzynę za $800. Słownie osiemset dolarów. Może cierpieli na brak dewiz i każdy cent się liczył. Nie wiem.
Wieść po Kabulu się rozeszła i rodzice stali się najbardziej atrakcyjni towarzysko. Chodzili od jednego przyjęcia na następny raut. Każdy z mieszkających w Kabulu Polaków chciał się z pierwszej ręki dowiedzieć jak można załatwić sobie taki samochód za tak mało. Trafiliśmy nawet do ambasadora Tadeusza Martynowicza. Miał synów nieco starszych ode mnie, ale i tak razem bawiliśmy się wybornie. Chłopcy mieli wiatrówkę i kiedy znudziło się nam strzelać do drzewa wpadli na pomysł, żeby poćwiczyć oko na tubylcach. I ja też brałem w tym udział. Brr… Na szczęście nikomu nie odstrzeliliśmy oka. Ten i ów oberwał w grubą burkę i na wyzwiskach się kończyło.
Wołga szczęśliwie dotarła do Polski. Odebraliśmy ją z dworca gdańskiego i przez wiele lat niezawodnie ojcu służyła. Na szczęście była zielona – nie czarna. Niestety, ojciec pojechał na kolejny kontrakt do Iraku, a ja po skończeniu liceum dorwałem się do samochodu. Pakowałem koleżanki i kolegów, jeździliśmy nad Świder, lub inną rzeczkę pluskać się i opalać. Bananowa młodzież byłem. Mama strasznie się denerwowała, że prowadzę za szybko i uzgodniła z ojcem sprzedaż samochodu. Dała ogłoszenie i Wołgę kupił taksówkarz z Łodzi dla jakiegoś biskupa. Wołgi wśród hierarchów były modne. Wojtyła też jeździł Wołgą…
Tweet