Było to na początku października 2014. W niedzielę rano wybrałem się z kolegą postrzelać z łuku. Trochę się sfatygowałem, bo łuk miał naciąg 17 kg i był przystosowany do leworęczności. A ja wprost przeciwnie. Prawy jestem. Koło południa pożegnałem się i ruszyłem do domu. Już byłem na Ursynowie, gdy zadzwoniła Zośka. Myślałem, że zapyta kiedy będę. Ale nic z tych rzeczy.

Zośka była w pełnej histerii. Krzyczy, że na Antka spadł trzepak i dzieciak nie czuje nóg. No to we mnie też niewiele spokojności zostało. Ledwie się dopytałem gdzie jest. Potem denerwowałem się bo miała stać na ulicy Braci Wagów. Jadę, rozglądam się – nic. Wreszcie ją zobaczyłem. Zaparkowałem i biegiem do dziecka. Antek siedzi na murku i się trzęsie. Nie wiem czy z zimna, z szoku, czy ze strachu. Nogą na szczęście poruszył. Potem spróbował chodzić. Przeniosłem go do samochodu, położyłem w bagażniku i zatrzasnąłem klapę. Spokojnie, mam kombi. Z tyłu oszklone, a bagażnik to jedyne płaskie miejsce.

Zadzwoniłem na pogotowie. Oni z kolei zawiadomili policję. Jedni i drudzy przyjechali błyskawicznie. Antka na deskę, deskę na nosze i do karetki na wstępne badanie. W tym czasie policja spisuje mnie z dowodu i pyta czy żona była trzeźwa!!! W końcu zainteresowali się trzepakiem. Zośka opowiedziała jak było. Szli z Antkiem na spacer. Antek wskoczył na trzepak i po chwili zeskoczył. Kiedy już był na ziemi trzepak się na niego przewrócił. Dolną poprzeczką przygniótł mu biodro. Górna upadła kilkanaście centymetrów od jego głowy.

Policjanci oszacowali wagę trzepaka na jakieś 50 kg. Widząc stróżów prawa zatrzymała się mieszkające na tym osiedlu kobieta. Powiedziała, że trzepak był remontowany tydzień wcześniej. Nie wiem jakim cudem można mówić o remoncie, bo żelastwo na dole było zupełnie przerdzewiałe. Policja potraktowała sprawę poważnie. Wezwali ekipę śledczą. My już nie czekaliśmy. Lekarz z karetki nie wykluczał pęknięcia śledziony. Antek dostał kroplówkę, żeby utrzymać ciśnienie krwi i pojechaliśmy do szpitala na Niekłańską. Przez Ursynów karetka jechała stosunkowo wolno. Ja za nią. Na Rzymowskiego włączyła syreny i przyspieszyła do 150 km/h. Trochę się wystraszyłem. Zapaść, czy co? Gdyby mnie wcześniej lekarz nie uprzedzał, to bym się przykleił i razem z karetką pruł przez czerwone światła. Doszedłem jednak do wniosku, że w karetce jedzie Zośka,  to wystarczy. Pojechałem prawie zgodnie z przepisami nie przekraczając na trasie Siekierkowskiej 120 km/h.

Na Niekłańskiej byłem parę minut po karetce, bo z prawej stronie Wisły co chwilę światła i stojące na trzech pasach auta. Poza tym izba przyjęć w nowym miejscu. Zanim ją znalazłem, Antek już był po wstępnym szpitalnym badaniu. Dostaliśmy skierowanie na rentgen. Na USG niestety nie. Zośka w nerwach, bo pamiętała co mówił lekarz z karetki – może być pęknięta śledziona. Lekarz w szpitali pocieszał nas jak mógł. Twierdził, że może być złamana miednica i uszkodzona nerka. Prześwietlenie wykluczyło złamanie. Poczekaliśmy w kolejce do 15:00, potem do samochodu i już trochę wolniej do domu. Po schodach trzeba było Antka nosić, bo wszystko go bolało.

Następnego dnia zgodnie z zaleceniami stawiliśmy się grubo przed 8:00 z Antkiem i jego moczem w przychodni na rogu Belgradzkiej i Lanciego. Ale tam w pierwszej kolejności były załatwiane planowe wizyty dzieci z kartami Luxmed. Skierowanie na badanie moczu miała wypisać lekarka. Ale ona załatwiała płatnych pacjentów. My byliśmy z NFZ. Baliśmy się, że transport materiałów do analizy odjedzie bez naszego moczu i poszedłem do prywatnych analiz. Zapłaciłem raptem 12 zł. Wynik miał być o 13:00. A to bardzo istotne. Miało wykazać, czy nerki są w porządku. W końcu lekarka z Luxmedu znalazła okienko w swoich zajęciach  i zbadała Antka. Nie było się czym denerwować. Potłuczone dzieciak czekał raptem jakieś 1,5 godziny. Po południu odebrałem wyniki. Nerki OK. Uff!!!

Zrobiło nam się bardzo miło, gdy w poniedziałek dzieci w Antka klasie zrobiły grupową fotografię z wielkim napisem pozdrawiamy i każde z nich dopisało parę sympatycznych słów typu tęsknimy, wracaj do zdrowia, jesteś fajnym kolegą. Oczywiście cała akcja zainspirowana przez nauczycielkę panią Monikę. Ale i tak zrobiła nam się ciepło i przyjemnie.

Na tym sie jednak nie skończyło. W czwartek Antek miał być szczepiony na grypę w tej samej przychodni w której byliśmy w poniedziałek. Inna tym razem lekarka obmacując brzuch stwierdziła duży krwiak i wystawiła zlecenia USG na cito. Znowu blady strach na nas padł. Niestety w tej przychodni badania USG wykonuje się raz w tygodniu do 12:00. Dzień się zgadzał, ale było półtorej godziny za późno. Za chwilę miał być lekarz, który robi badania USG, ale ma poumawianych płatnych pacjentów - więc nas nie obsłuży. Umów z innymi ośrodkami diagnostycznymi przychodnia podpisanych nie miała. No to znowu trzeba prywatnie. Jedziemy na Waryńskiego. Trochę czekania. Badanie robi bardzo miły pan profesor. Na szczęście wszystkie narządy w porządku. Nerki, śledziona i wątroba - jak trzeba. Śladu krwiaka. Uff!!! Drugi raz.

W sumie najbardziej bałem się o śledzionę, bo podobno ludzie bez śledziony nie mogą pić. Z nerką mniejszy problem. Oczywiście dałbym. To przecież mój narząd parzysty. Jest w dobrym stanie, bo regularnie przepłukuję piwem. Ciekaw jestem tylko ile będę musiał wybulić na nowy trzepak, bo… za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice.

Póki co nikt mnie nie ściga za zniszczenie trzepaka, ale nit też nie będzie nawet ukarany mandatem za brak konserwacji zagrażającego życiu zardzewiałego żelastwa. Oczywiście nie byłem zachwycony umorzeniem dochodzenia i napisałem zażalenie.
 
pdf  Korespondencja z prokuraturą [2 MB]

Instagram