Razu pewnego pojawił się w okolicy ranny w rękę partyzant. Chodził po wsiach i żebrał o kawałek chleba. Z reguły ludzie, bojąc się Niemców, przepędzali biedaka. Moja babcia wspomniawszy syna, który być może także potrzebował pomocy, ulokowała rannego w stodole. Przez jakieś dwa tygodnie udało się jej zachować tajemnicę i dziadek niczego się nie domyślał. W końcu jednak zauważył, że w stodole dzieje się coś dziwnego. Awantura był straszna, ale argument o Władku (moim wujku) błąkającym się gdzieś na wschodzie przeważył. Jurij Tarasow – bo tak się nazywał, podleczył się i przychodził na posiłki do domu.
Traf chciał, że żandarm Józef zjawił się, jak to miał we zwyczaju, niespodziewanie i zaczął wypytywać kogo Pawłowscy goszczą u siebie. Babcia zachowała zimną krew i powiedziała, że to daleki kuzyn z Ukrainy, ma na nazwisko Tarasienko i będzie jej pomagał w gospodarstwie. Trudno nam zrozumieć łatwowierność Niemca. Uwierzył jednak natychmiast również w bajeczkę o dokumentach, które bandyci ukradli i wyrobił nowe papiery.
Od tamtej pory przy każdej wizycie żandarm pytał babci, czy parobek pracowity, bo jak nie… Babcia zawsze zapewniała, że jest zadowolona. Jurij oczywiście pracował. Było to również dla niego wygodne. W końcu nie musiał spać na deszczu w lesie. Dziadkowie powierzali mu różne roboty. Pola i łąki dziadków były od siebie często bardzo daleko. Wtedy Jurij zaprzęgał konia i jechał obrabiać odległe areały. Przy jednej z takich wypraw moja mama znalazła pod kartoflami broń. Strasznie się przestraszyła, ale Jurij ją uspokoił, że to nie pierwszy raz ją wozi i że Niemcy niczego nie podejrzewają. Rzeczywiście, miał szczęście. Moi dziadkowie i mama w związku z tym też.
Mój dziadek miał po wojnie wypadek i zmarł w efekcie fatalnej opieki medycznej w szpitalu w Hajnówce. W każde wakacje przyjeżdżałem do samotnej już babci, która nadal mieszkała w Ochrymach. Miałem może 10 lat, kiedy z Białorusi przyjechał Jurij Tarasow. Facet przypadł mi do gustu i pewnie z wzajemnością. Ja chwaliłem się moją nową procą z gumy modelarskiej, on uświadomił mi co to jest anagram na przykładzie mojego nazwiska. Keszybz Ataras bardzo mi się spodobał, ale o tym w innej części…
Traf chciał, że żandarm Józef zjawił się, jak to miał we zwyczaju, niespodziewanie i zaczął wypytywać kogo Pawłowscy goszczą u siebie. Babcia zachowała zimną krew i powiedziała, że to daleki kuzyn z Ukrainy, ma na nazwisko Tarasienko i będzie jej pomagał w gospodarstwie. Trudno nam zrozumieć łatwowierność Niemca. Uwierzył jednak natychmiast również w bajeczkę o dokumentach, które bandyci ukradli i wyrobił nowe papiery.
Od tamtej pory przy każdej wizycie żandarm pytał babci, czy parobek pracowity, bo jak nie… Babcia zawsze zapewniała, że jest zadowolona. Jurij oczywiście pracował. Było to również dla niego wygodne. W końcu nie musiał spać na deszczu w lesie. Dziadkowie powierzali mu różne roboty. Pola i łąki dziadków były od siebie często bardzo daleko. Wtedy Jurij zaprzęgał konia i jechał obrabiać odległe areały. Przy jednej z takich wypraw moja mama znalazła pod kartoflami broń. Strasznie się przestraszyła, ale Jurij ją uspokoił, że to nie pierwszy raz ją wozi i że Niemcy niczego nie podejrzewają. Rzeczywiście, miał szczęście. Moi dziadkowie i mama w związku z tym też.
Mój dziadek miał po wojnie wypadek i zmarł w efekcie fatalnej opieki medycznej w szpitalu w Hajnówce. W każde wakacje przyjeżdżałem do samotnej już babci, która nadal mieszkała w Ochrymach. Miałem może 10 lat, kiedy z Białorusi przyjechał Jurij Tarasow. Facet przypadł mi do gustu i pewnie z wzajemnością. Ja chwaliłem się moją nową procą z gumy modelarskiej, on uświadomił mi co to jest anagram na przykładzie mojego nazwiska. Keszybz Ataras bardzo mi się spodobał, ale o tym w innej części…
Tweet