Już dobrze nie pamiętam, ale chyba do Robotnika trafiliśmy z Olą za pośrednictwem gdańskiego adwokata Jacka Taylora. Oczywiście najpierw byliśmy dosyć onieśmieleni, a redakcja dosyć nieufna. Potem poszło lepiej, ale nie do końca wrośliśmy w to środowisko. Mniej chodziło o brak zaufania. Bardziej o różnice poglądów na temat czym ma być pismo opozycyjne kierowane do tak zwanej klasy robotniczej. Redakcja oczywiście nie zajmowała się tylko dyskusjami, ale również sprawami technicznymi. Redaktor, nie redaktor nosił papier – pusty i zadrukowany, a później kolportował.

Mnie udało się za pośrednictwem kolegi z liceum, który miał znajomego prowadzącego sklep papierniczy zorganizować sporo papieru. I to nie byle jakiego. To był pelur. Cienki, a wytrzymały. Moim małym Fiatem nie dałoby się przewieść całego transportu. Jak zwykle w takich przypadkach, pożyczyłem dużego Fiata od ojca. Pełen bagażnik i tylna kanapa trafiły do magazynu gdzieś na Woli. Zdobyłem punkty u Witka Łuczywo, który szefował technice. Skorzystałem też prywatnie, bo zatrzymałem sobie 2 ryzy, na których kilka lat później wydrukowałem papier firmowy swojego pierwszego prywatnego przedsięwzięcia.

Z okazji zbliżających się wyborów do komunistycznego Sejmu napisałem do Robotnika artykuł na temat obowiązującej ordynacji wyborczej. Nie było to trudne zadanie, bo wybory były przecież farsą. Podpisałem się jako Keszybz Ataras. I od razu podniosły się głosy, że to dziecinada, że od razu wiadomo kto pisał. Ale się uparłem, chcąc zrobić z ubecji głupków. I udało się. W czasie przesłuchania jednego z aresztowanych kolegów – Darka Kupieckiego, dumny pan porucznik (może kapitan) opowiadał, że oni i tak wszystko wiedzą na dowód czego rozszyfrował nazwisko owego Atarasa. Darek z pobłażliwym uśmiechem powiedział: panie poruczniku – to był żart. I na tym przesłuchanie się skończyło.

Najbardziej gorący okres przypadł w Robotniku na początku lata 1980. Strajki obejmowały cały kraj. Bibułę trzeba było wozić z Warszawy we wszystkie strony świata. To już nie były paczuszki po kilka książek i dwadzieścia egzemplarzy Robotnika, czy innego Biuletynu Informacyjnego. Trzeba było kupić parę mocnych worków żeglarskich. Sortować bibułę w Warszawie i jak rasowy listonosz zostawiać zawartość worka w określonym miejscu. Nikt nie myślał o śledzącej ubecji. Ta zaś miała inne problemy, niż pilnowanie garstki opozycjonistów. Buntowała się wielkoprzemysłowa klasa robotnicza i to w całym kraju.
 

  1. Autorem zdjęcia jest Tomasz Michalak.

Instagram