Ale byłem napalony. Prawie 30 lat minęło. Z wieloma osobami z Robotnika straciłem kontakt. Dwóch widywałem - Andrzeja Zozulę u wspólnych znajomych, Wojtka Onyszkiewicza przy okazji wyjazdów naszych dzieci z KIKiem. To jednak koniec listy. Nawet z Ludką Wujec – świadkiem na moim ślubie straciłem kontakt. A tu zapowiada się wielka uroczystość. Marszałek Bogdan Borusewicz, także redaktor Robotnika robi spotkanie w Senacie.
Nie poszedłem z dzieckiem na spacer. Wpakowałem się w garnitur, zaproszenie pod pachę, w samochód i na Wiejską. Dojechałem, rozglądam się – tłum nieznanych osób. Tyle było w Robotniku? Namnożyło się, jak legionistów Piłsudskiego. Gdzieniegdzie miga ktoś znajomy, też zagubiony. Stoły uginają się od jadła. Na zimno, na gorąco, nóżki, kotlety, jajka, sałatki, piętnaście gatunków pieczywa, wędliny, kawa, herbata, soczki. Kelnerzy zachęcają do jedzenia. Pytam Joasi Jankowskiej po co ta wyżerka, nie po to przyszedłem. Dla przyjezdnych – tłumaczy.
Zaczyna się część oficjalna. Usiedliśmy jak w teatrze, a prezydium za stołem. Parę osób zabrało głos. Można było wytrzymać. Przemowy nie dłużej, niż 2 minuty. Potem jednak do głosu doszedł zacny profesor Andrzej Friszke. Wytrzymałem pół godziny. Zabrałem dupę w troki i chodu.
Na szczęście Wujcowie wieczorem zrobili część nieoficjalną. I to była normalna impreza. Wreszcie same znajome twarze. Wszyscy uśmiechnięci. Radość ze spotkania po latach. Wino dobre, jadło też, ale za grosz atmosfery akademii szkolnej. Z każdym można było spokojnie pogadać na boku. Zosia w końcu mnie wyciągnęła. Pani do dziecka była umówiona tylko na parę godzin. Trzeba było wracać.
Nie poszedłem z dzieckiem na spacer. Wpakowałem się w garnitur, zaproszenie pod pachę, w samochód i na Wiejską. Dojechałem, rozglądam się – tłum nieznanych osób. Tyle było w Robotniku? Namnożyło się, jak legionistów Piłsudskiego. Gdzieniegdzie miga ktoś znajomy, też zagubiony. Stoły uginają się od jadła. Na zimno, na gorąco, nóżki, kotlety, jajka, sałatki, piętnaście gatunków pieczywa, wędliny, kawa, herbata, soczki. Kelnerzy zachęcają do jedzenia. Pytam Joasi Jankowskiej po co ta wyżerka, nie po to przyszedłem. Dla przyjezdnych – tłumaczy.
Zaczyna się część oficjalna. Usiedliśmy jak w teatrze, a prezydium za stołem. Parę osób zabrało głos. Można było wytrzymać. Przemowy nie dłużej, niż 2 minuty. Potem jednak do głosu doszedł zacny profesor Andrzej Friszke. Wytrzymałem pół godziny. Zabrałem dupę w troki i chodu.
Na szczęście Wujcowie wieczorem zrobili część nieoficjalną. I to była normalna impreza. Wreszcie same znajome twarze. Wszyscy uśmiechnięci. Radość ze spotkania po latach. Wino dobre, jadło też, ale za grosz atmosfery akademii szkolnej. Z każdym można było spokojnie pogadać na boku. Zosia w końcu mnie wyciągnęła. Pani do dziecka była umówiona tylko na parę godzin. Trzeba było wracać.
Tweet