Mój pierwszy samochód kupiony za swoje zarobione pieniądze. Studenckie czasy. Wieczorami pracowałem u Stanisława Kuchlewskiego ojczyma mojej dziewczyny - Magdy. naprawiałem telewizory. Staszek wypatrzył gdzieś w starej szopie zapyziałego grata. Udało się go tanio kupić. Trzeba było co nieco dorobić, żeby samochód przeszedł badania techniczne. Migacze wstawiłem szpetne, ale tylko takie były wtedy do kupienia. Tapicerka była robiona prawie od zera.

Po odpicowaniu samochód prezentował się całkiem nieźle. Troche nim jeździłem. Był tak zrywny, że mogłem się ścigać z autobusem ruszajacym z przystanku. Po rozbujaniu się na prostej pędził siedemdziesiatką! Nie dziwota - silnik miał moc prawie dorównującą małym Fiatom (126p). Waga zaś tylko nie tak znów wiele przewyższała wagę późniejszego dużego Fiata (125p). Palił też niewiele więcej, niż 125p.

Jazda tym samochodem dostarczała jednak innych atrakcji. Ludność z zaciekawieniem na niego patrzyła. A kiedy raz mijałem się z podobnym egzemplarzem (DKW, czy coś podobnego) radość była wielka i obopólna.

W końcu jednak sprzedałem samochód z pokaźnym zyskiem. Cóż, gdybym go zatrzymał do czasów obecnych zysk byłby z pewnoscią stukrotnie wyższy. Ale nie można zjeść cukierka i nadal go mieć.

Instagram