Wreszcie wymyślili co ze mną zrobić. Trzeba było przeprowadzić kontrolę sprzętu łączności w całej dywizji. Dołączyli mnie do ekipy. Najpierw pojechał ze mną zawodowy plutonowy, ale po dwóch dniach mu się znudziło i wrócił do Giżycka. Zostałem ze Starem 660 i czterema żołnierzami. Pierwszą samodzielnie kontrolowaną jednostką był batalion dowodzenia w Legionowie. Stan radiostacji był tragiczny. Normy spełniało 10% urządzeń. Napisałem raport i poszedłem z nim do szefa łączności jednostki. Ten zbladł, gdy go przeczytał i zapytał: podchorąży, czy złożyliście ten raport w tajnej kancelarii? Odrzekłam, że nie – bo nie wiedziałem, że tak się to robi. Twarz szefa łączności się rozpromieniła. Otworzył szufladę, wrzucił tam mój raport i z ulgą podziękował. W ten sposób dowiedziałem się jaki sens ma moja delegacja i cała kontrola.
Kabaret musiał jednak trwać dalej. W kolejnych jednostkach mówiłem miejscowym szefom łączności których z moich żołnierzy, na ile dni ma puścić na przepustkę (ja nie miałem blankietów) i jechałem do domu. Po dwóch dniach wracałem, żeby zobaczyć jak idzie kontrola. Wracałem też kiedy mieliśmy jechać do następnej miejscowości. Odwiedziłem między innymi Ciechanów, Skierniewice i bliższe okolice Warszawy. Razu pewnego przyjechałem z domu do Wesołej. Kontrola trwała już parę dni. Jeden z moich żołnierzy mówi mi, że szukało mnie gumowe ucho, i że mam się zgłosić do sztabu.
Założyłem mundur i poszedłem szukać tych gości od kontrwywiadu. Ich pokój akurat był zamknięty, ale korytarzem w moją stronę zmierza jakiś grubas. Grzecznie ustąpiłem mu miejsca przysuwając się do ściany. Gościa to jednak nie zadowoliło. Ponieważ był pułkownikiem zażądał, żebym mu zasalutował. Widocznie nie zrobiłem tego regulaminowo, bo strasznie się wpienił i kazał mi powiedzieć z której jestem kompanii. Miałem problem z odpowiedzią zacząłem bąkać, że w Giżycku to jestem w plutonie remontu sprzętu radiowego. Facetowi wyraźnie zapaliła się w głowie żarówka i zrozumiał, że zaczął opieprzać niewłaściwą osobę. Mogłem mu przecież postawić dwóję z kontroli. Schudł i zmalał w oczach. Zaczął mnie przepraszać, że nie wiedział, że tutejszy pułk to duża jednostka i wszystkich nie zna. Aż mi się głupio zrobiło.
Wracając zawadziliśmy o rodzinne miasto jednego z żołnierzy. Ja poszedłem zwiedzać, reszta udał się w gościnę. Wrócili po paru godzinach kompletnie pijani. Tylko kierowca był trzeźwy, ale zaopatrzony we flaszkę. Bez przeszkód dojechaliśmy do Giżycka. Cudem udało mi się uciszyć watahę i doprowadzić na piętro w koszarach. Wydawać by się mogło, że wszystko było OK. Do czasu.
Jeden z żołnierzy prowadził dziennik. Któryś z kolegów go podkablował i treścią zainteresowało się dowództwo jednostki. Przy wyjściu na przepustkę zrobili mu kipisz i znaleźli brulion z notatkami. Przeczytali i poprzysięgli, że nigdy żadnego SORowca na 5 minut nie spuszczą z oka. Zawiodłem dowództwo po raz trzeci i ostatni. Więcej razy nie miałem szans.
Kabaret musiał jednak trwać dalej. W kolejnych jednostkach mówiłem miejscowym szefom łączności których z moich żołnierzy, na ile dni ma puścić na przepustkę (ja nie miałem blankietów) i jechałem do domu. Po dwóch dniach wracałem, żeby zobaczyć jak idzie kontrola. Wracałem też kiedy mieliśmy jechać do następnej miejscowości. Odwiedziłem między innymi Ciechanów, Skierniewice i bliższe okolice Warszawy. Razu pewnego przyjechałem z domu do Wesołej. Kontrola trwała już parę dni. Jeden z moich żołnierzy mówi mi, że szukało mnie gumowe ucho, i że mam się zgłosić do sztabu.
Założyłem mundur i poszedłem szukać tych gości od kontrwywiadu. Ich pokój akurat był zamknięty, ale korytarzem w moją stronę zmierza jakiś grubas. Grzecznie ustąpiłem mu miejsca przysuwając się do ściany. Gościa to jednak nie zadowoliło. Ponieważ był pułkownikiem zażądał, żebym mu zasalutował. Widocznie nie zrobiłem tego regulaminowo, bo strasznie się wpienił i kazał mi powiedzieć z której jestem kompanii. Miałem problem z odpowiedzią zacząłem bąkać, że w Giżycku to jestem w plutonie remontu sprzętu radiowego. Facetowi wyraźnie zapaliła się w głowie żarówka i zrozumiał, że zaczął opieprzać niewłaściwą osobę. Mogłem mu przecież postawić dwóję z kontroli. Schudł i zmalał w oczach. Zaczął mnie przepraszać, że nie wiedział, że tutejszy pułk to duża jednostka i wszystkich nie zna. Aż mi się głupio zrobiło.
Wracając zawadziliśmy o rodzinne miasto jednego z żołnierzy. Ja poszedłem zwiedzać, reszta udał się w gościnę. Wrócili po paru godzinach kompletnie pijani. Tylko kierowca był trzeźwy, ale zaopatrzony we flaszkę. Bez przeszkód dojechaliśmy do Giżycka. Cudem udało mi się uciszyć watahę i doprowadzić na piętro w koszarach. Wydawać by się mogło, że wszystko było OK. Do czasu.
Jeden z żołnierzy prowadził dziennik. Któryś z kolegów go podkablował i treścią zainteresowało się dowództwo jednostki. Przy wyjściu na przepustkę zrobili mu kipisz i znaleźli brulion z notatkami. Przeczytali i poprzysięgli, że nigdy żadnego SORowca na 5 minut nie spuszczą z oka. Zawiodłem dowództwo po raz trzeci i ostatni. Więcej razy nie miałem szans.
Tweet