Sam sobie załatwiłem wyrzucenie z PAPu. Nawet nieźle tam zarabiałem. Zbliżałem się do średniej krajowej, co dla człowieka z wyższym wykształceniem było nie lada wyczynem. Trzeba było poszukać innego zajęcia. Zlitował się nade mną ojciec kolegi, który prowadził firmę budowlaną. Miał zlecenie na smołowanie dachów w FSO. Zaopatrzony w szczotkę ryżową na kiju i parę wiader lepiku rozprowadzałem smolistą maź na dachu którejś z hal fabrycznych. Nie było to relaksujące zajęcie. Słońce przypiekało, dach rozgrzany, rozpuszczalniki parowały. Po robocie chodziłem się umyć do jakiejś ogromnej łazienki. Kilkadziesiąt umywalek. Zwykle była pusta. Raz jednak wchodzę, a tam tłum kobiet. Pewnie zmiana się skończyła. Jeszcze raz spojrzałem na drzwi, żadnego oznaczenia. Ogólnowojskowa – myślę sobie i idę coraz dalej szukając wolnej umywalki, a tu gdzieniegdzie obnażony cyc. Mało nie dostałem wpierdol od rozjuszonych bab. Na ścieżce zdrowia byłoby chyba lżej. Jakaś przytomna kobieta spojrzała na mój oblepiony smołą drelich budowlańca, niepasujące do ubrania druciane okulary i wyjaśniła, że męska umywalnia jest w.. innej hali. W tej pracy wytrzymałem chyba mniej niż 2 tygodnie. Porzuciłem robotę, ale szef uznał, że wynagrodzenie za czas pracy i tak mi się należy. Przepraszam go i dziękuję.
Później przygarnął mnie szwagier Tolka Lawiny – Janek Kozłowski. Był malarzem pokojowym, a ja zostałem jego pomocnikiem. Płacił dobrze, a jego narzeczona jeszcze mnie dokarmiała. Bardzo miło wspominam ten okres. Praca raczej lekka, ciągła zmiana otoczenia. Trochę nauczyłem się machać pędzlem. Ławkowiec nie stanowił już dla mnie problemu. Farbę też mniej rozchlapywałem. Janek miał złote serce. Razu pewnego zorganizował beczkę benzyny i przywiózł ją pociągiem do Warszawy. W czasach kartkowych był to wielki skarb. Później zatrudnił się w fabryce domów blisko kanału żerańskiego. Wypatrzył tam pod płotem jakiś żeliwny szmelc – kolanka rur kanalizacyjnych. Namówił mnie do pomocy w kradzieży. Wieczorową porą podjechaliśmy maluchem pod płot, naładowaliśmy balastu i zawieźliśmy do piwnicy mieszkania, które wynajmował na Bielanach. Bozia pokarała mnie od razu. Musiałem klepać przedni resor w swoim małym Fiacie. Janek też się nie utuczył. Ktoś gwizdnął mu towar z piwnicy. Janek też działał w opozycji. Drukował i przewoził urobek. Oczywiście spotkaliśmy się w internacie i ściągnąłem go do swojej celi. Po stanie wojennym Janek wyemigrował do Szwecji. Widujemy się nadal, chociaż z powodu odległości rzadko.
Później przygarnął mnie szwagier Tolka Lawiny – Janek Kozłowski. Był malarzem pokojowym, a ja zostałem jego pomocnikiem. Płacił dobrze, a jego narzeczona jeszcze mnie dokarmiała. Bardzo miło wspominam ten okres. Praca raczej lekka, ciągła zmiana otoczenia. Trochę nauczyłem się machać pędzlem. Ławkowiec nie stanowił już dla mnie problemu. Farbę też mniej rozchlapywałem. Janek miał złote serce. Razu pewnego zorganizował beczkę benzyny i przywiózł ją pociągiem do Warszawy. W czasach kartkowych był to wielki skarb. Później zatrudnił się w fabryce domów blisko kanału żerańskiego. Wypatrzył tam pod płotem jakiś żeliwny szmelc – kolanka rur kanalizacyjnych. Namówił mnie do pomocy w kradzieży. Wieczorową porą podjechaliśmy maluchem pod płot, naładowaliśmy balastu i zawieźliśmy do piwnicy mieszkania, które wynajmował na Bielanach. Bozia pokarała mnie od razu. Musiałem klepać przedni resor w swoim małym Fiacie. Janek też się nie utuczył. Ktoś gwizdnął mu towar z piwnicy. Janek też działał w opozycji. Drukował i przewoził urobek. Oczywiście spotkaliśmy się w internacie i ściągnąłem go do swojej celi. Po stanie wojennym Janek wyemigrował do Szwecji. Widujemy się nadal, chociaż z powodu odległości rzadko.
Tweet