Okupacja niemiecka początkowo nie była straszna. Mój dziadek został sołtysem w Ochrymach i musiał utrzymywać kontakty z władzą. A przedstawicielem władzy był żandarm - niejaki Józef Gierko. Był Niemcem, ale znającym polski. Już nie pamiętam czy pochodził ze Śląska, czy z Pomorza. Zjawiał się u dziadka regularnie i wtedy cała wieś składała się na wałówkę. „Szpek” i inne miejscowe specjały Józef wysyłał rodzinie. Miał też plany w stosunku do mojej mamy. Mawiał – Ninka jesteś blondynką, po wojnie znajdziemy ci porządnego Niemca i wydamy za mąż. Mama na wszelki wypadek nie mówiła, co myśli o takich planach. Żandarm chodził po okolicznych wsiach i pilnował, żeby wszyscy pracowali. Jeżeli zobaczył kogoś nie zajętego pracą, od razu zabierał się za bicie.
Z czasem wszyscy nauczyli się udawać ciężko zapracowanych. Gierko wpadł na nowy pomysł. Przebierał się za starą kobietę i zgarbiony żebrał o kawałek chleba przysłuchując się przy okazji o czym ludzie mówią. Razu pewnego przyszedł do domu dziadków i poprosił o szklankę wody. Moja babcia poprosiła „starowinkę” do środka, ale mama od razu zorientowała się, że to żandarm i zawołała „pan Józef!”. Gierko był strasznie zły, że został rozpoznany, ale obyło się bez bicia. Zaraz zresztą usiadł z babcią i przy herbacie razem narzekali na Rosjan. Babci nie przychodziło to wcale z trudem. Wszak zabrali jej syna. Nie wiedziała co się z moim wujkiem działo i czy w ogóle jeszcze żyje.
Przed wojną w Narewce był huta szkła. W miasteczku osiedliło się zatem sporo Żydów. Prowadzili sklepy, zakłady krawieckie, szewskie, cukiernicze. Z reguły trzymali się we własnym gronie, ale moja mama miała wśród nich kilka koleżanek. Żandarm Gierko nie był jedynym Niemcem w okolicy. Były też oddziały eksterminacyjne. Prawie wszyscy Żydzi z Narewki, którzy nie uciekli przed pierwszą połową 1941 roku w głąb Rosji zostali przez Niemców zabici i pogrzebani we wspólnych mogiłach koło wsi Świnoroje. Zamordowane zostały też najbliższe mamy przyjaciółki - Mania i Sonia. To był dla mamy szok. Nie słyszałem, żeby miejscowi rozkopywali groby w poszukiwaniu kosztowności. Słyszałem natomiast, że pędzeni na rozstrzelanie ludzie zdawali sobie sprawę z czekającego ich losu. Jeden z nich, widząc sąsiada, zawołał „weź moje futro – już mi się nie przyda”.
Dziadek – jako znany w okolicy majster, był wykorzystywany przez Niemców jako darmowy warsztat naprawczy. Mama zapamiętała, że naprawiał motocykle, broń i radiostacje. To było w dzień. W nocy przyjeżdżali rosyjscy partyzanci. Im też trzeba było naprawiać broń. I nie wiadomo kogo bardziej się bać! Mołojcy nie grzeszyli dobrymi manierami. Babcia była zawsze wściekła, że chlew z domu robią. Po jednej z takich nocnych wizyt sąsiad zagadnął dziadka - „куменњк, мельдовать нада”. Oczywiście miał na myśli poinformowanie Niemców o wizytach partyzantów. Dziadek udał głupiego i powiedział, że nikogo nie widział. Bał się okropnie. Gdyby sąsiad jednak doniósł – źle by się skończyło. Sąsiad na szczęście wziął na wstrzymanie. Już po wojnie wstąpił do UB. Był po prostu „legalistą”. Względem każdej władzy.
Z czasem wszyscy nauczyli się udawać ciężko zapracowanych. Gierko wpadł na nowy pomysł. Przebierał się za starą kobietę i zgarbiony żebrał o kawałek chleba przysłuchując się przy okazji o czym ludzie mówią. Razu pewnego przyszedł do domu dziadków i poprosił o szklankę wody. Moja babcia poprosiła „starowinkę” do środka, ale mama od razu zorientowała się, że to żandarm i zawołała „pan Józef!”. Gierko był strasznie zły, że został rozpoznany, ale obyło się bez bicia. Zaraz zresztą usiadł z babcią i przy herbacie razem narzekali na Rosjan. Babci nie przychodziło to wcale z trudem. Wszak zabrali jej syna. Nie wiedziała co się z moim wujkiem działo i czy w ogóle jeszcze żyje.
Przed wojną w Narewce był huta szkła. W miasteczku osiedliło się zatem sporo Żydów. Prowadzili sklepy, zakłady krawieckie, szewskie, cukiernicze. Z reguły trzymali się we własnym gronie, ale moja mama miała wśród nich kilka koleżanek. Żandarm Gierko nie był jedynym Niemcem w okolicy. Były też oddziały eksterminacyjne. Prawie wszyscy Żydzi z Narewki, którzy nie uciekli przed pierwszą połową 1941 roku w głąb Rosji zostali przez Niemców zabici i pogrzebani we wspólnych mogiłach koło wsi Świnoroje. Zamordowane zostały też najbliższe mamy przyjaciółki - Mania i Sonia. To był dla mamy szok. Nie słyszałem, żeby miejscowi rozkopywali groby w poszukiwaniu kosztowności. Słyszałem natomiast, że pędzeni na rozstrzelanie ludzie zdawali sobie sprawę z czekającego ich losu. Jeden z nich, widząc sąsiada, zawołał „weź moje futro – już mi się nie przyda”.
Dziadek – jako znany w okolicy majster, był wykorzystywany przez Niemców jako darmowy warsztat naprawczy. Mama zapamiętała, że naprawiał motocykle, broń i radiostacje. To było w dzień. W nocy przyjeżdżali rosyjscy partyzanci. Im też trzeba było naprawiać broń. I nie wiadomo kogo bardziej się bać! Mołojcy nie grzeszyli dobrymi manierami. Babcia była zawsze wściekła, że chlew z domu robią. Po jednej z takich nocnych wizyt sąsiad zagadnął dziadka - „куменњк, мельдовать нада”. Oczywiście miał na myśli poinformowanie Niemców o wizytach partyzantów. Dziadek udał głupiego i powiedział, że nikogo nie widział. Bał się okropnie. Gdyby sąsiad jednak doniósł – źle by się skończyło. Sąsiad na szczęście wziął na wstrzymanie. Już po wojnie wstąpił do UB. Był po prostu „legalistą”. Względem każdej władzy.
Tweet