Do założenia spółki z ograniczoną odpowiedzialnością namówił mnie kolega z internatu – Grzegorz Chrystowski. On miał głowę handlową, ja byłem techniczny. On został prezesem, ja – dyrektorem. W zasadzie powielaliśmy wypróbowany model handlu z Chińczykami z Tajwanu. Zamówień było jednak coraz więcej i zaczęliśmy skupywać również części przywożone przez ludzi z Singapuru.
Odgrzebałem swój projekt RAM-DISKu i wniosłem go do spółki w aporcie. Udało się nawet sprzedać parę egzemplarzy. Niestety, chwilę później pojawiły się posiadające większą pamięć komputery AT i moja konstrukcja szybko przestała mieć rację bytu.
Handel był okazją dla robienia kasy przez pracowników przesiębiorstw państwowych zamawiających komputery w takich firmach, jak nasza. Razu pewnego zgłosił się człowiek mówiąc, że ma zamówienie na konkretną konfigurację i że właśnie zamówił taki sprzęt na Tajwanie. Czy zechcielibyśmy kupić od niego komputer i sprzedać firmie w której pracował. Czemu nie? Za niewielką prowizję zgodziliśmy się. Zbliżał się termin dostawy, a gość załamywał ręce, że przesyłka się spóźnia. Dzwonił nawet zaniepokojony dyrektor, czy aby dotrzymamy terminu dostawy. Cóż było robić… Akurat miałem podobny sprzęt na zbyciu. Szybko dokupiliśmy odpowiedni dysk twardy, jakieś interfejsy i zrobiłem najlepszy interes w życiu. Przebicie miałem dwudziestokrotne!!!
Nie zawsze było jednak łatwo. IBM zaczął przebąkiwać o komputerach z procesorem serii 386. Tajwańczycy natychmiast zaczęli je produkować. Kupiliśmy jeden taki i osobno procesor numeryczny. A wtedy procesor kosztował parę razy więcej, niż gdyby był zrobiony z czystego złota. Próbujemy znaleźć podstawkę, w którą można byłoby włożyć koprocesor, a tu nic. Zamiast podstawki – tylko miejsce na płytce drukowanej. Podstawkę jakoś sprowadziliśmy, wlutowałem ją w płytę główną i dalej nic. Dawaj za miernik, za oscyloskop. Okazało się, że Chińczyk sprzedał nam nieuruchomiony prototyp. Brakowało wielu ścieżek. Do roboty poszła lutownica, kynar, ale dałem razy połączyć co trzeba. Obudził się Autocad i na monitorze można było podziwiać prom Columbia.
Wkrótce jednak rozstałem się z kolegą Grzegorzem, który był zbyt pracowity, jak na mój gust. To pół biedy. Gorzej, że próbował również mnie zapędzać do roboty. A ja do pracowitych nie należę.
Odgrzebałem swój projekt RAM-DISKu i wniosłem go do spółki w aporcie. Udało się nawet sprzedać parę egzemplarzy. Niestety, chwilę później pojawiły się posiadające większą pamięć komputery AT i moja konstrukcja szybko przestała mieć rację bytu.
Handel był okazją dla robienia kasy przez pracowników przesiębiorstw państwowych zamawiających komputery w takich firmach, jak nasza. Razu pewnego zgłosił się człowiek mówiąc, że ma zamówienie na konkretną konfigurację i że właśnie zamówił taki sprzęt na Tajwanie. Czy zechcielibyśmy kupić od niego komputer i sprzedać firmie w której pracował. Czemu nie? Za niewielką prowizję zgodziliśmy się. Zbliżał się termin dostawy, a gość załamywał ręce, że przesyłka się spóźnia. Dzwonił nawet zaniepokojony dyrektor, czy aby dotrzymamy terminu dostawy. Cóż było robić… Akurat miałem podobny sprzęt na zbyciu. Szybko dokupiliśmy odpowiedni dysk twardy, jakieś interfejsy i zrobiłem najlepszy interes w życiu. Przebicie miałem dwudziestokrotne!!!
Nie zawsze było jednak łatwo. IBM zaczął przebąkiwać o komputerach z procesorem serii 386. Tajwańczycy natychmiast zaczęli je produkować. Kupiliśmy jeden taki i osobno procesor numeryczny. A wtedy procesor kosztował parę razy więcej, niż gdyby był zrobiony z czystego złota. Próbujemy znaleźć podstawkę, w którą można byłoby włożyć koprocesor, a tu nic. Zamiast podstawki – tylko miejsce na płytce drukowanej. Podstawkę jakoś sprowadziliśmy, wlutowałem ją w płytę główną i dalej nic. Dawaj za miernik, za oscyloskop. Okazało się, że Chińczyk sprzedał nam nieuruchomiony prototyp. Brakowało wielu ścieżek. Do roboty poszła lutownica, kynar, ale dałem razy połączyć co trzeba. Obudził się Autocad i na monitorze można było podziwiać prom Columbia.
Wkrótce jednak rozstałem się z kolegą Grzegorzem, który był zbyt pracowity, jak na mój gust. To pół biedy. Gorzej, że próbował również mnie zapędzać do roboty. A ja do pracowitych nie należę.
Tweet