Gdzieś na początku 1978 roku po etapie pożyczania od znajomych książek z drugiego obiegu pod namową Oli przeszedłem na drugi stopień wtajemniczenia i jeden ze znajomych skontaktował mnie z Bardzo Ważnym Opozycjonistą. No, może odwrotnie. Bowiem to Tolek Lawina przyszedł do mnie do domu późno w nocy i pożarł wszystko, co nadawało się do jedzenia. Potem dopiero mogliśmy się umówić na przewiezienie jakichś tajemniczych paczek. Też wieczorową porą. Tolek miał klucze od jednej piwnicy skąd ładowaliśmy towar w miejsce wyjętego fotela pasażera mojego małego Fiata 126p i jechaliśmy pod drugi adres. Tam wyładunek i po sprawie.

Razu pewnego zjawił się jednak nieoczekiwanie w dzień i o dziwo nie zabrał się za jedzenie. Sprawa była poważna. Przesyłka z zagranicy (klisze, blachy, czy coś takiego) trafiła do obserwowanego przez ubecję mieszkania. Pożyczyłem od ojca dużego Fiata 125p. Zaparkowaliśmy kilkaset metrów od obserwowanego bloku i zupełnie jak na filmie zsynchronizowaliśmy zegarki. Tolek poszedł. Po umówionych 15 minutach miałem podjechać pod klatkę schodową obserwowanego bloku. Tak też zrobiłem. Tolek się spóźniał, a mnie 10 sekundowe czekanie wydawało się wiecznością. W końcu wybiegł z paczką pod pachą, a ja od razu ruszyłem. Kiedy odjechaliśmy jakieś 200 metrów ruszył za nami inny samochód. Mieliśmy jednak szczęście. Udało mi się skręcić z Braci Załuskich w lewo w ulicę Broniewskiego, potem w prawo w Krasińskiego, a ścigające nas auto utknęło przy skrzyżowaniu z mającą pierwszeństwo Broniewskiego.

Obydwaj z Tolkiem byliśmy z tej akcji bardzo dumni i swoje przewagi wspominaliśmy aż do śmierci Tolka w 2006 roku. Wcześniej, odbywając służbę wojskową, Tolek trafił do specjalnej komórki, gdzie zapoznano go między innymi z technikami śledzenia i prowadzenia obserwacji. Dzięki naukom Tolka wiedziałem, że nigdy nie będzie mnie śledziło jedno auto, ale kilka jadących równoległymi ulicami, że pieszy ogon również będzie się zmieniał. Że budki telefoniczne nie są bezpieczne, bo z reguły do podsłuchu wytypowanych jest parę znajdujących się w pobliżu gorących miejsc – na przykład takich, gdzie miało się odbyć spotkanie.

Tolek był też inicjatorem reaktywacji istniejącego w okresie międzywojennym Patronatu. Była to społeczna organizacja pomagająca osobom uwięzionym i ich rodzinom. Inicjatywy nie wymyślił z nudów, ale po zaliczeniu kolejnej odsiadki, zdaje się związanej z akcją przed wyborami. Do współpracy przy reaktywacji zaprosiliśmy dawnych działaczy, w tym księdza Jana Zieję i mecenas Anielę Steinsbergową. Jako zwykłych członków zapisaliśmy wszystkich z Komisji Interwencji. Tolek został pierwszym prezesem Patronatu. Chcieliśmy robić rewolucję w więziennictwie. Pokonaliśmy frakcję, która chciała w więzieniu „rozdawać cukierki”. Wkrótce jednak wrogą frakcję doceniliśmy. Bardzo nam było miło, kiedy z darami do Białołęki przyjeżdżała Maja Komorowska.

Instagram